niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 5

Obudziło mnie oślepiające światło. Przez głowę przeszywało mnie pytanie "Umarłam?". Próbowałam odzyskać ostrość wzroku, ale było to cholernie trudne. Usłyszałam głosy jakiś mężczyzn. Czyżby to aniołowie po mnie przyszli?
Mrugałam gwałtownie powiekami by dostrzec chociaż rysy dwóch owych osób.
- O proszę! Nasza śpiąca królewna wreszcie się obudziła - zawołał Marco.
Kiedy już widziałam bardzo dobrze i byłam w miarę dochodziłam do siebie, zorientowałam się, że ten idiota tu jest i w dodatku się ze mnie naśmiewa.
Nie czekałam długo, dosłownie się na niego rzuciłam próbując udusić go rękami.
- Ty cholerny dupku! Wynoś się z mojego życia raz na zawsze! - krzyczałam.
Oszołomiony Marco leżał już na podłodze a ja siedziałam na nim okrakiem. Już miałam mu przyłożyć z lewego sierpowego kiedy ktoś zatrzymał moją rękę w powietrzu. Odwróciłam się a ku moim oczom ukazała się twarz Lucasa.
- Jedna ranna nam wystarczy - oznajmił swoim kojącym i spokojnym głosem.
- Lecz się, kobieto! - zawołał Marco, który próbował doprowadzić swoją fryzurę do ładu.
Już miałam przygotowaną wiązankę przekleństw na Holendra kiedy Lucas położył swoją dłoń na moim ramieniu i powiedział:
- Marie, połóż się. Musisz dojść do siebie.
Zebrało mi się na łzy kiedy popatrzyłam w jego czekoladowe oczy wypełnione bólem. Coś mnie ukuło w sercu, podejrzewam, że to poczucie winy, a może coś więcej?
Posłusznie położyłam się na szpitalnym łóżku. Chciałam dokładnie dowiedzieć się co stało się zeszłej nocy, kto mnie znalazł w łazience i gdzie do cholery są moi rodzice.
Lucas usiadł na skraju łóżka a Marco stał oparty o ścianę na drugim końcu pokoju.
- Mógłby mi ktoś wytłumaczyć jak się tutaj znalazłam? - zapytałam po chwili ciszy.
- Pocięłaś się jak zakompleksiona małolata - rzucił Marco na co Lucas głęboko odetchnął próbując powstrzymać wybuch złości.
- Zostawisz nas samych? - poprosił łagodnie, pomocnik wyszedł bez słowa.
- Co mu się stało? - zapytałam.
- Odwala mu, bo nie gra z powodu kontuzji - wytłumaczył.
- Idiota i tyle - skomentowałam po czym dodałam - Powiesz mi wszystko co się stało od tego wieczoru kiedy... No wiesz, pocięłam się.
- Nie wiem dokładnie co tam się stało, bo mnie tam najzwyczajniej w świecie nie było, ale podobno znalazł cię twój brat. Leżałaś w kałuży krwi - wzdrygnął się przy ostatnim zdaniu, widziałam, że rozmowa ze mną sprawia mu ból - Jak najszybciej przyjechaliście do szpitala, twoja matka zadzwoniła po Marco, bo wiedziała, że się przyjaźnicie a potem po mnie.
- Dlaczego ich tu nie ma?
- Siedzieli z tobą przez całe dwa dni! Dopiero jak ja przyleciałem to poszli do domu się przespać, odpocząć.
- Jestem tu już dwa dni?! - zawołałam z zaskoczeniem na co pokiwał twierdząco głową. Wtedy zauważyłam jego podkrążone oczy. Był również bardzo blady a jego usta nie wykrzywiały się w uśmiech jak to zwykły robić nawet w najgorszych sytuacjach.
Nastała cisza pomiędzy nami, która trwała i trwała. Chciałam jakoś zacząć temat tego, że z nim zerwałam w tak okropny sposób, ale żadne pomysły nie przychodziły mi do głowy.
- Marie - zaczął - Ty kogoś masz, prawda? Dlatego ze mną zerwałaś.
Próbowałam jakoś ukryć swoje zmieszanie i kiedy miałam mu powiedzieć o Jacku, zadzwonił mój telefon.
- Halo? - zapytałam słabym głosem.
- Eeee, no cześć. Tutaj Aaron, wiesz, kumpel Jacka i tak dalej. Dzwonię bo, eeem, w sumie nie wiem jak ci to powiedzieć, ale... - jąkał się Walijczyk.
- Błagam, oszczędź mi męczarni słuchania cię - przerwałam mu.
- Jack mi kazał przekazać żebyś się od niego "odpierdoliła" - powiedział na jednym wdechu cytując zawodnika Arsenalu.
Poczułam ukłucie w ranach po mojej próbie samobójczej. Puls wyraźnie wzrósł a do moich oczu napływały kolejne już w tym dniu łzy. Lucas gwałtownie wyrwał mi telefon i powiedział:
- Hej, stary! Wyluzuj, Marie jest w szpitalu, nikt nie powinien jej denerwować i - przerwał a dalszej rozmowy już nie usłyszałam, ponieważ zemdlałam.


***

- Panna Marie Carlotta Mourinho nie ma się za dobrze - rzekł lekarz opiekujący się Marie.
W gabinecie siedzieli państwo Mourinho, ich syn i ja, jako najbliższy przyjaciel. Marco nie wpuścili, bo słyszeli jak szarpał się z Marie.
Nie mogłem na nią patrzeć, gdyż od razu zbierało mi się na płacz. Wyglądała jak zagubiony anioł. Jej twarz była prawie biała, uzupełniały ją czerwone usta i niebieskie oczy. Wciąż nie mogłem się pogodzić z tym, że zerwała ze mną dla tego idioty z Arsenalu. Dowiedziałem się od Marco, że od paru miesięcy Marie zdradzała mnie z Wilsherem.
- Ale co dokładnie się dzieje? - zapytała jej matka.
Lekarz zaczął głęboko oddychać układając sobie w głowie to co ma za chwilę oznajmić.
- Panna Marie Carlotta Mourinho ma białaczkę - oświadczył w końcu - Zrobiliśmy jej wszystkie badania, oczywiście zostaną one powtórzone, ale mamy 99% pewności, że to przewlekła białaczka szpikowa. Spokojnie, da się z nią żyć, ale to wymaga wielu wyrzeczeń i dużo siły ze strony pacjentki.
Nie mogłem tego słuchać, wyszedłem z trzaskiem drzwi. Szedłem rzwawym krokiem prosto przed siebie, nie wiedziałem gdzie, nie miałem określonego celu. Musiałem po prostu ochłonąć.


___________________________________

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

Taki stylowy Eden na poprawę humoru :)
Powoli zbliżamy się do końca tego bloga, chociaż muszę przyznać, że pisze mi się go najlepiej.
Dla tych, którzy jeszcze nie widzieli, zapraszam na prolog nowego bloga o Raphaelu Varanie ----> Whole world is watching
+ przepraszam, że zrobiłam takich dupków z Marco i Jacka xD